2008-06-28
Podróż Stolica zielonej wyspy za grosze...! [konkurs Centralwings]
Opisywane miejsca:
Dublin
Typ: Album z opisami
Mając przejechane tysiące kilometrów po całej Europie, zwiedzoną całą południową jej część od Hiszpani przez Włochy, Francje po Chorwacje i Grecję postanowiłem wybrać się do któregoś kraju skandynawii lub na wyspy (Wielka Brytania lub Dublin). Pewnego zimowego wieczora, szukając wstępnie ciekawego kierunku na wakacje natknąłem sie zupełnie przypadkowo na reklamę linii Centralwings z ofertą wylotu na wyspy za niecałe 50zł... Przyznam szczerze, z niedowieżaniem zacząłem dociekiwać, jak to możliwe i gdzie kryje się kruczek. Jednak już po niecalej godzinie dostalem numer swojej rezerwacji i szczęśliwy czytałem przewodnik po Dublinie. Wraz z moimi przyjaciółmi, równie spragnionymi przygód spotkaliśmy się na warszawskim lotnisku 28 lutego pare minut po godzinie piątej. Szybka odprawa, drobne zakupy i około siódmej mogliśmy już podziwiać Warszawę z lotu ptaka. Lot był naprawdę przyjemny, w samolocie poznaliśmy grupę informatyków, którzy śpieszyli do Cork. Zapewne w zdecydowanej większości nasz Boeing był wypelniony pracownikami, bo kto w zime wybierałby się do Dublina w celach turystycznych;-) No własnie... my! Podejście do lądowania nie wróżyło niczego dobrego, za oknami szalał wiatr, strugi deszczu spływały po oknach, w końcu jednak dotknęliśmy kołami pasa, rewers, hamulce i bezpiecznie zakołowaliśmy do naszego gate'u. Osobiście znałem drugiego pilota naszego samolotu, który przy wyjściu z kabiny wyszedł z kokpitu i oznajmił zadwolony, że takie warunki zdarzają się wyjątkowo rzadko. Hm.... :) Ogromne wrażenie zrobiła na mnie wielkość dublinskiego lotniska. Za niecałe 2€ dojechaliśmy do centrum Dublina, gdzie pogoda znacznie się poprawiła. Za 10€ kupiliśmy 3 dniowy Bus Ticket, który umożliwiał nam jazdę autobusami po całej stolicy. To naprawdę najlepsze rozwiązanie przy takim low-coastowym wypadzie, szczególnie, że tramwaje mają tylko dwie linie, a metra... nawet nie zauważyłem;-) Mój brat, który pracuje w Dublinie od kilkunastu lat, przyjechał po nas do centrum i zabrał w jedną z lepszych dzielnic na ulice Ludford Road. Miasto przypomina raczej niski Londyn, niż prawdziwą metropolię. Pojedyncze domy rozciągają się wzdłuż większości ulic. Naprawdę łatwo się zgubić, a często znając angielski i tak nie da się zrozumieć rdzennych mieszkańców Dublina. Różnica między językiem angielskim i irlandzkim jest mniej-więcej taka, jak u Ślązaka i Warszawiaka. Pierwszego dnia postanowiliśmy zwiedzić centrum miasta. Trafić nie jest trudno, bowiem na jego środku stoi wysoka iglica, czyli Spire of Dublin. Stamtąd można udać się do setek sklepów i restauracji rozciągniętych wzdłuż rozległego rynku. Musieliśmy oczywiście spróbować Fish & Chips i popić wszystko równie słynnym Guinessem. Następnego dnia od samego rana była bezchmurna pogoda, co pozwoliło nam na wycieczkę na plaże na wschodnim wybrzerzu i spacer po przepięknych klifach i zielonych górach w pobliżu stolicy. W Dublinie znajduje się przepiękny park, do którego... można wjechać samochodem! Z okna taksówki mogliśmy zobaczyć m.in. sarny biegające w dużych grupach. Kierowca będący Polakiem zabrał nas po południu na "najlepszy kebab świata" do pakistańskiego baru, gdzie rzeczywiście, choć nie jestem największym fanem tureckiej kuchni, pita i baranina pokrojona w długie plastry skłoniła mnie do zamówienia dokładki. Wieczorem poszliśmy do muzeum Guinessa, gdzie poza kupnem pamiątek można zobaczyć Dublin z góry. Wieża Guinessa to jeden z najwyższych punktów widokowych w stolic Irlandii. Ostatniego dnia, dzień zaczęliśmy od typowego Irish Breakfast. W skład tego typowego irlandzkiego dania wchodzi smażony bekon, grilowana kiełbasa, kawałki parówki, jajko sadzone smażone na boczku i ogromna porcja ryżu. Do tego wszystkiego wielki kufel nietypowego słodkiego soku, smakiem przypominającym mango. Główny kucharz zdradził nam, że mieszkańcy zielonej wyspy zjadają takie śniadanie, po czym nie jedzą nic do samej kolacji. To ciekawa koncepcja, ale w moim przypadku po zjedzeniu całego talerza miałem problem nawet z kolacją;-) Ostatnim punktem naszej podróży był sklep odzieżowy Penny's. Byliśmy zaskoczeni, że w największym centrum handlowym ceny są nieporównywalnie niższe niż w Polsce. Obkupieni w nowe ubrania, wyruszyliśmy w ostatnią podróż piętrowym Dublin Busem na lotnisko. Około 17 lokalnego czasu, po trzech dniach spędzonych w przepięknym mieście wsiedliśmy do Boeinga 737, którym przylecieliśmy na 20 do Warszawy. Szczęśliwi i wypoczęci jak po długich wakacjach w poniedziałek wróciliśmy do naszych codziennych zajęć. Czekamy na następną promocję i następny taki wypad, bo po zaledwie 3 dniach poza domem poczuliśmy się jak na długim urlopie. W ciągu tego weekendu zobaczyliśmy i zrobiliśmy tak wiele, że wydawało się, że był to cały tydzień. Sprawdziło się powiedzienie, które powtarzał nam jeden z naszych taksówkarzy: "The faster you are, the slower life goes by"...